Uprzedzam lojalnie, tekst naszpikowany jest sarkazmem i ironią, jak dobra kasza skwarkami. Enjoy.
Czy tak się stanie, kto wie? Od dawna marze o takim tytule, co ułaskawi przekrój całego społeczeństwa od Bałtyku do Tatr, czy na odwrót.
Przeczytałam jednym tchem książkę, już drugą, pani Kasi. Dodam, że „jom kocham całom”
Książkę, bo przecież pani Kasi to ja nie znam. No ale cóż zrobić, skoro temat, jakże podobny chcę poruszyć, a mam wrażenie, czytając książki pani Kasi, że żywot nasz ma podobne wątki. A myślenie niesztampowe mam we krwi, więc voila!
Czytając, kiwam głową, jakbym z koleżanką gadała i znalazła niewidoczną nić porozumienia synaps naszych.
Kłamię. Nie czytałam. Słuchałam, rowerem jadąc 20 km około. I tak słucham i kiwam tą głową, a nawet się mi zdarzyło głośno zawołać - Siostro, też tak mam!
Wracając
To nie kokieteria, paznokcie mamy takie same, a raczej przygody z nimi związane i przemyślenia na ich temat.
Nigdy paznokci ładnych nie miałam. Nie wliczając ślubu - tam musisz być idealną wersją siebie, co by Un się rozmyślił i wstydu przed rodziną nie było.
W moim wieku i kręgu kulturowym bez ślubu jesteś wydmuszką kobiety.
Czym więc jestem? Nie wiem, chyba czymś pomiędzy.
Geny trza mieć dobre - powiesz. No rodzicielka moja zawsze miała długie i mocne paznokcie. Więc to nie to.
Więc o co chodzi?
Gdy świadomie zaczęłam zwracać uwagę na to, że ciało moje się zmienia i niektóre rzeczy widzę inaczej, zaczęłam polaryzować swoje nowe ja. I zajęłam dwa obozy:
Wcale mi to nie pomogło. A na korytarzu koleżanki zachwycały się swoimi szponami. mierząc je sobie linijką.
Naciągałam rękawy, co było odbierane jako znak niechlujstwa. A ja tylko paznokcie chowałam.
Wszystkie dziewczyny miały długie i piękne umalowane, wszystkie tylko nie ja.
Byłam jedna, jedyna, ale nie czułam tej wyjątkowości.
Wracałam do domu a wieczorami, podbierając siostrze plastelinę, formowałam na moich obgryziuchach idealne szpony, takie co wystają ponad opuszek.
Raz nawet udało mi się utrzymać je przez parę godzin. Byłam pewna, że jak je tak przytrzymam, to zostaną ze mną na zawsze zawieszone w tej czasoprzestrzeni.
No niestety. Odpadły.
Ostoją w tych czasach była moja kuzynka. Zawsze jej zazdrościłam urody, ale w kwestii paznokci dawała ukojenie moich nerwów - też miała obgryzione.
Pewnego dnia ją odwiedziłam. I wtedy moje „uff nie jestem sama”, schowałam w zagłębia Rowu Mariańskiego - miałą piękne, zapuszczone długie paznokcie, bez skórek i tych innych czerwonych cusi wokoło.
Kurwa! Zostałam na tej planecie sama!
Pytam - jak dokonałaś tego? - Nacierałam cebulą i olejem przed snem.
Wynikiem czego, oprócz wizytówki, tego wiecie niechluja od rękawów jak u średniowiecznego mnicha, waliłam cebulą jak pan z budki z frytkami!
A paznokcie miały cały rytuał głęboko w poważaniu!
Pewnego dnia na jej paznokciach prezentował się wzór
- litery, dokładnie treść, wycinek z gazety.
Nie mogłam wyjść z podziwu, jak ona to zrobiła? Czy jest jakaś tajemna metoda? Mikroskopijny pędzelek?
Podeszłam nieśmiało zapytać moje guru paznokciowe. Okazało się być to prostsze niż sobie wyobrażałam. Proste dla niej. Wystarczyło mieć wycinek gazety. Paznokcia pomalować bezbarwną bazą, a płytkę paznokcia uprzednio namoczonego w spirytusie lub innym mocnym alkoholu nałożyć wycinek, a następnie nałożyć drugą warstwę lakieru.
Cóż, u mnie zdolności manualne żadne, wyobraźnia buja się jak cholera, ale przełożenie tego na tworzenie - poziom - dupa blada.
Skończyłam z potarganymi ścinkami gazet, a ze smutku walnęłam szota z wódki.
A paznokcie?
Niestety nie przyjęły zbyt ochoczo mojego sposobu wykonania.
Historia moich paznokci ala Katarzyna Nosowska
Cóż, tytuł napisałam taki, co by kogoś zachwycić. Chciałam cię przyciągnąć, zwabić niczym dekolt Natalii Siwiec na meczu o wszystko.Czy tak się stanie, kto wie? Od dawna marze o takim tytule, co ułaskawi przekrój całego społeczeństwa od Bałtyku do Tatr, czy na odwrót.
Przeczytałam jednym tchem książkę, już drugą, pani Kasi. Dodam, że „jom kocham całom”
Książkę, bo przecież pani Kasi to ja nie znam. No ale cóż zrobić, skoro temat, jakże podobny chcę poruszyć, a mam wrażenie, czytając książki pani Kasi, że żywot nasz ma podobne wątki. A myślenie niesztampowe mam we krwi, więc voila!
Czytając, kiwam głową, jakbym z koleżanką gadała i znalazła niewidoczną nić porozumienia synaps naszych.
Kłamię. Nie czytałam. Słuchałam, rowerem jadąc 20 km około. I tak słucham i kiwam tą głową, a nawet się mi zdarzyło głośno zawołać - Siostro, też tak mam!
Wracając
To nie kokieteria, paznokcie mamy takie same, a raczej przygody z nimi związane i przemyślenia na ich temat.
Nigdy paznokci ładnych nie miałam. Nie wliczając ślubu - tam musisz być idealną wersją siebie, co by Un się rozmyślił i wstydu przed rodziną nie było.
W moim wieku i kręgu kulturowym bez ślubu jesteś wydmuszką kobiety.
Photo by allison christine on Unsplash |
Historia moich paznokci ala Katarzyna Nosowska
Paznokcie. Atrybut. Piękny uśmiech i zadbane paznokcie, a niech będzie, dorzucę ogolone ciało, to znak, że jest się kobietą w pełnym wydźwięku tego słowa. A ja ani tego, ani tamtego nie mam.Czym więc jestem? Nie wiem, chyba czymś pomiędzy.
Geny trza mieć dobre - powiesz. No rodzicielka moja zawsze miała długie i mocne paznokcie. Więc to nie to.
Więc o co chodzi?
Gdy świadomie zaczęłam zwracać uwagę na to, że ciało moje się zmienia i niektóre rzeczy widzę inaczej, zaczęłam polaryzować swoje nowe ja. I zajęłam dwa obozy:
- nie rozumiem, o co to ca cała afera z tymi pazurami,
- też chcę takie mieć!
Wcale mi to nie pomogło. A na korytarzu koleżanki zachwycały się swoimi szponami. mierząc je sobie linijką.
Naciągałam rękawy, co było odbierane jako znak niechlujstwa. A ja tylko paznokcie chowałam.
Historia moich paznokci ala Katarzyna Nosowska
Dobrą metodą było chowanie rąk pod ławkę. Pomagało na chwilę, tak, żeby nikt siedzący obok ich nie zobaczył.Wszystkie dziewczyny miały długie i piękne umalowane, wszystkie tylko nie ja.
Byłam jedna, jedyna, ale nie czułam tej wyjątkowości.
Wracałam do domu a wieczorami, podbierając siostrze plastelinę, formowałam na moich obgryziuchach idealne szpony, takie co wystają ponad opuszek.
Raz nawet udało mi się utrzymać je przez parę godzin. Byłam pewna, że jak je tak przytrzymam, to zostaną ze mną na zawsze zawieszone w tej czasoprzestrzeni.
No niestety. Odpadły.
Ostoją w tych czasach była moja kuzynka. Zawsze jej zazdrościłam urody, ale w kwestii paznokci dawała ukojenie moich nerwów - też miała obgryzione.
Pewnego dnia ją odwiedziłam. I wtedy moje „uff nie jestem sama”, schowałam w zagłębia Rowu Mariańskiego - miałą piękne, zapuszczone długie paznokcie, bez skórek i tych innych czerwonych cusi wokoło.
Kurwa! Zostałam na tej planecie sama!
Pytam - jak dokonałaś tego? - Nacierałam cebulą i olejem przed snem.
Wynikiem czego, oprócz wizytówki, tego wiecie niechluja od rękawów jak u średniowiecznego mnicha, waliłam cebulą jak pan z budki z frytkami!
A paznokcie miały cały rytuał głęboko w poważaniu!
Historia moich paznokci ala Katarzyna Nosowska
Na studiach była taka dziewczyna, śliczna kobieta. Zawsze ubierała się pod kolor. a jej paznokcie pasowały do stylizacji motywem.Pewnego dnia na jej paznokciach prezentował się wzór
- litery, dokładnie treść, wycinek z gazety.
Nie mogłam wyjść z podziwu, jak ona to zrobiła? Czy jest jakaś tajemna metoda? Mikroskopijny pędzelek?
Podeszłam nieśmiało zapytać moje guru paznokciowe. Okazało się być to prostsze niż sobie wyobrażałam. Proste dla niej. Wystarczyło mieć wycinek gazety. Paznokcia pomalować bezbarwną bazą, a płytkę paznokcia uprzednio namoczonego w spirytusie lub innym mocnym alkoholu nałożyć wycinek, a następnie nałożyć drugą warstwę lakieru.
Cóż, u mnie zdolności manualne żadne, wyobraźnia buja się jak cholera, ale przełożenie tego na tworzenie - poziom - dupa blada.
Skończyłam z potarganymi ścinkami gazet, a ze smutku walnęłam szota z wódki.
A paznokcie?
Niestety nie przyjęły zbyt ochoczo mojego sposobu wykonania.
Historia moich paznokci ala Katarzyna Nosowska
Zewsząd spływały i ociekały informacje o tym, jakie to są nowe ulepszenia życia paznokciowego. Możesz se walnąć żele, tipsy i hybrydę.Photo by Element5 Digital on Unsplash |
Kupiłam tipsy, bo tańsze. Klej od nich nie trzymał wcale. Wzięłam więc z ojca barku klej - SuperGlue. Wtedy mówiło się po prostu SuperGlut.
Straciłam dwa swoje paznokcie i skórę na kilku palcach. Taka to była dziwaczka - cytując poetę.
Nie ma dla mnie ratunku i już! Przyznałam.
Potem było z górki, bo nie pamiętam równie soczystych przeżyć. Chyba się zaakceptowałam jakoś.
Pewnego dnia postanowiłam iść do galerii jako dorosła i zarabiająca kobieta i tam oddać się w ręce profesjonalisty. Pani rzekła, że nie jestem najgorszym przypadkiem i widziała gorsze. Moje uff sprzed lat wróciło na miejsce.
Zaproponowała przedłużenie. To taki zabieg gdzie pani czymś tam smaruje paznokcie, robią się dłuższe, ale żeby to dziadostwo zastygło, to trzeba włożyć do lampy. Utwardzającej lampy.
Pożałowałam przekroczenia progu tego zakładu - a nie teraz się salonu mówi - po dwóch sekundach trzymania paluchów w rzeczonej lampie.
Już wiem, co czuje wampir w świetle dziennym, topiąc się ser żółty na toście.
Zaciskałam zęby, powtarzając sobie: Chcesz być piękna? Cierp. Chciałaś masz! Pani, zauważywszy pewnie dziwny grymas na mojej twarzy, zapytała czy nie boli? Nieeee, a skąd! Gryzłam język w ciszy.
Pokazywałam je każdemu, udając, że wcale tego nie chcę. Lakier? Lawendowy, modny.
Użytkowość codzienna?
Kuźwa żadna! Podcieranie tyłka, mycie garów, pisanie na klawiaturze i w końcu praca w Lidlu były niemałym wyzwaniem.
Dwa dni po odpadły dwa i kolejnego dnia również. Trzeciego dnia sama urwałam resztę przy pomocy pilniczka i wykałaczki.
W „Pytaniu na śniadanie" albo innym “ Dzień dobry jest rano i mamy cię w dupie” wysłuchałam wywiadu. Pani mówiła o tym, że ci najbardziej zagorzali obgryzacze pazurów, robią to nie ze względu na nerwowość, ale z braku laku. Nie masz gdzie energii wykorzystać, więc idziesz w pazy.
Oo oo, pomyślałam, czyli jednak jest ratunek. Muszę znaleźć sobie hobby i już? Tak po prostu gdzieś wypocić wkurwa i zostawić go na poboczu przywiązanego do drzewa?!
E, no to, to akurat mogę!
Straciłam dwa swoje paznokcie i skórę na kilku palcach. Taka to była dziwaczka - cytując poetę.
Nie ma dla mnie ratunku i już! Przyznałam.
Potem było z górki, bo nie pamiętam równie soczystych przeżyć. Chyba się zaakceptowałam jakoś.
Pewnego dnia postanowiłam iść do galerii jako dorosła i zarabiająca kobieta i tam oddać się w ręce profesjonalisty. Pani rzekła, że nie jestem najgorszym przypadkiem i widziała gorsze. Moje uff sprzed lat wróciło na miejsce.
Zaproponowała przedłużenie. To taki zabieg gdzie pani czymś tam smaruje paznokcie, robią się dłuższe, ale żeby to dziadostwo zastygło, to trzeba włożyć do lampy. Utwardzającej lampy.
Pożałowałam przekroczenia progu tego zakładu - a nie teraz się salonu mówi - po dwóch sekundach trzymania paluchów w rzeczonej lampie.
Już wiem, co czuje wampir w świetle dziennym, topiąc się ser żółty na toście.
Zaciskałam zęby, powtarzając sobie: Chcesz być piękna? Cierp. Chciałaś masz! Pani, zauważywszy pewnie dziwny grymas na mojej twarzy, zapytała czy nie boli? Nieeee, a skąd! Gryzłam język w ciszy.
Historia moich paznokci ala Katarzyna Nosowska
Efekt owszem przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Były piękne, nie moje, sztuczne ale piękne.Pokazywałam je każdemu, udając, że wcale tego nie chcę. Lakier? Lawendowy, modny.
Użytkowość codzienna?
Kuźwa żadna! Podcieranie tyłka, mycie garów, pisanie na klawiaturze i w końcu praca w Lidlu były niemałym wyzwaniem.
Dwa dni po odpadły dwa i kolejnego dnia również. Trzeciego dnia sama urwałam resztę przy pomocy pilniczka i wykałaczki.
Photo by Fotis Nakos on Unsplash |
W „Pytaniu na śniadanie" albo innym “ Dzień dobry jest rano i mamy cię w dupie” wysłuchałam wywiadu. Pani mówiła o tym, że ci najbardziej zagorzali obgryzacze pazurów, robią to nie ze względu na nerwowość, ale z braku laku. Nie masz gdzie energii wykorzystać, więc idziesz w pazy.
Oo oo, pomyślałam, czyli jednak jest ratunek. Muszę znaleźć sobie hobby i już? Tak po prostu gdzieś wypocić wkurwa i zostawić go na poboczu przywiązanego do drzewa?!
E, no to, to akurat mogę!
Komentarze
Prześlij komentarz