Zastanawiałyście się może, kiedy pojawiła się pierwsza torebka? Kiedy kobiety zaczęły je nosić? W jakim celu to robiły?
Dogrzebałam się do informacji, które mówią, że za protoplastę torebki, można uznać noszone przez naszych praprzodków worki tworzone z różnego rodzaju materiałów, służące im do gromadzenia pokarmu. W tym czasie ludzie prowadzili dość mobilny tryb życia, torebeczki były im niezmiernie użyteczne.
W Egipcie zaczęły funkcjonować torebki przypięte do pasa, bądź przedramienia, które służyły im nie tylko jako praktyczny przedmiot do przenoszenia drobnych rzeczy, ale był to symbol ukazujący ich status społeczny, zarezerwowany dla bogaczy.
W średniowieczu pojawił się model, przypominający bardzo współczesne torebki listonoszki, a służyły głównie przenoszeniu pieniędzy przez bogatych, miejskich kupców.
Muszę wam wspomnieć, że niegdyś ze względów kulturowo – społecznych, w tamtym okresie to właśnie mężczyźni w zdecydowanej większości byli posiadaczami torebek.
powyższe informacje pochodzą z tej strony
Po co kobiecie torebka dzisiaj?
Myślę, że to wpływ po części mamy Muminka, która z torebką nie rozstawała się nawet, gdy rozpalała ognisko. Guru dobra i opiekuńczości z dzieciństwa sprawił, że chciało się chcieć być torebkową damą.A może wyraz dobrobytu jak przed wiekami?
Praktyczność może, bo gdzieś trzeba trzymać telefon, portfel i te inne rzeczy, co bez nich się nie da.
Pamiętam torebkę mojej babci Janki. Granatowa z ogromnym zatrzaskiem zamiast zamka. Skórzana.
Moja babcia miała piękne klasyczne torebki.
Zawsze trzymała je w szafie, na górnej półce. Jak trofea. Dla mnie to były artefakty.
Babcia po prostu chowała je przed nami. Często zakradałam się do pokoju dziadków po to, aby móc wspiąć się na krzesło i zajrzeć do szafy. Przymierzałam torebki, przed lustrem na szyję nakładając szal z lisa.
W tych czasach babcia była moją Aleksis z Dynastii.
Wracając do mnie..
Kto mnie zna z tych chudych czasów, wie, że moim znakiem rozpoznawczym, jednym z wielu po krzywym zgryzie, była dziwna torebka. Dla innych dziwna, bo dla mnie zajebista.
Dziwny kształt, zapięcie, kolor oczojebny - kochałam te moje "cosie", obiekty westchnień. Mało praktyczności, liczył się efekt wow!
A drugi znak rozpoznawczy — w moich torebkach było wszystko!Zawartość zawsze budziła tajemnice, salwy śmiechu i podziw. Ja nie wiedziałam, co tak naprawdę chciałabym mieć w środku, więc było tam wszystko.
Zawsze było w nich coś, co potrafiło zabawić dzieci na długie godziny, coś, co mogło zatrzymać smutek, zabić na śmierć i załatać każdą dziurę.
Moja torebki musiały być wyposażone po zęby. Taki mój przetrwalnik praktycznego życia codziennego.
Najbardziej lubię, gdy mi taka torebka "nie zlata z ramienia" i taka co w cycki nie gniecie i nie oddziela ich paskiem zanadto, tworząc coś w rodzaju chałki na drożdżach siostry Anastazji.
Cyckowym bułom mówię stanowcze - a weź się!
Praktyczność, czym dla mnie jest teraz?
Każda kobieta ma w torebce co najmniej jedną rzecz, której pochodzenia logicznie nie jest w stanie wytłumaczyć.
Ha.
Śmiejesz się?
Też tak masz?!
Dobra, wymieniam:
- latarka,
- śrubokręt,
- pilot,
- majtki męża,
- drewniana łyżka i wiele innych potrzebnych akcesoriów.
Ileż tam rzeczy przepadło!? Ileż my czasu tracimy na szukanie w nich kluczy, pomadki, chusteczek?! Mnie zdarzyło się to chyba kilka razy - znalezienie kluczy za pierwszym włożeniem ręki do otchłani.
Rozumiesz? Od 20 lat jestem utorbiona i dosłownie kilka razy znalazłam coś od razu!
Problemy pierwszego świata, wiem, wiem.
Wracając do praktyczności...
no głównie objawia się tym, że coś ma mi ułatwiać życie, a już niekoniecznie być ładne - taką ewolucje przeszłam!
Za dużo wymagam?
Nie wiem, może.
Z torebki klasycznej zrezygnowałam już jakiś czas temu. Praktyczności dla mnie było w niej mało.
Życie rzuciło nie lada wyzwanie torebkowe, a ja postanowiłam podnieść tę rękawice - urodziło się dziecię!
Zaczęłam zawartość utorbień wszelakich, segregować na grupy i podzespoły. I dupa blada.
Szukanie smoczka, chusteczek czy butelki, dostarczało nowych wpustek cellulitu.
Torebka stała się fortecą, nieśmiertelnikiem, enigmą, tak mi się wydawało.
Często jednak było tak, że coś się wylało, rozsypało, ewoluowało, potem żyło swoim życiem.
Nawet najbardziej zakieszonkowana, droga torba dedykowana dla mam, gówno ci daje, jak dziecko się drze, tobie ręką się trzęsie, a smoczka nie ma.
Co miałam w takiej maminej torbie? A czego ja tam nie miałam! Ludzie!
Zależało to rzecz jasna od ilości miesięcy dziecia i pory roku.
Przygotowana byłam na każdą ewentualność: wybuch atomowy, wojna domowa, skażenie środowiska, atak Zombie.
Pieluchy, tetrowa pielucha, smoczki dwa, zapinka do smoczka, chusteczki mokre, butelka na wodę i mleko, mleko, jakaś przekąska, ciuchy na zmianę, dwa komplety wiadomo trzeci na dnie jak by co, przewijak składany, zabawki, dla mnie koszulka na zmianę, latarka, mapa torebki. Kocyk! Ten cieńszy i ten grubszy!
Szlag mógł trafić.
Jeszcze ten stan umysłu przed każdym wyjściem, w którym na twoim ramieniu pojawia się nagle diabeł i anioł.
Anioł zawsze podpowiadał:
- weź więcej,
diabeł natomiast:
- nie idziesz handlować na bazarze — ogarnij się, weź mniej!
Którego byś nie posłuchała, zawsze było źle. Albo za mało, albo za dużo.
Bo niby zwykły spacer. 300 m od domu, po co ci zastępy chusteczek i pieluch, przecież zaraz wrócę!?.
A tu niespodzianka - sraka stulecia sułtana Kaszkojada.
Potem był rzeczony plecak
Plecaki lubię, ale te z kolei powodują odwrót ciała. Muszę go ściągnąć z pleców, a to już dla mnie niezbyt wygodny manewr.Za to pojemny jest.
Plecaków też mam niemałą kolekcję. A i wtedy wpadłam na genialny w swej prostocie pomysł — woreczki strunowe. Jakiś spokój nastał.
Bo w workach widziałam zawartość.
Może ja powinnam torbę mieć taką z prześwitem?
Pomyślałam, że się nie dam i kupię organizer na wózek. Było lepiej. O wiele lepiej.
Do torebki jednak wrócić nie chciałam. Wolność poczułam.
Pewnego dnia odkryłam, że nie potrzebuję całego zastępu akcesoriów. Dziecko wyrosło z kaszek i pieluch a ja jakoś naturalnie zaczęłam mieć więcej w dupie.
Nowy etap?
Bardzo lubię torebki, te na pasie zapinane. Nerki się mówi pospolicie. Nie lubię tego słowa. Nerka. Już mam dwie. Tak mi się biologicznie kojarzy. Niezbyt to trafne określenie. Nijak funkcjonalne i zupełnie nieodzwierciedlające istoty torebki.
Na pasie je noszę, na biodrach czasami, a i na tali się zdarza, rzadko, a jednak.
Jak ja mam mówić na te moje torebki? Torebunia? Torebeczka? Napaśnik? Okręcajka? Zwis damski?
Klamotnik? A może Tobołek?
Mam ci ja więc tych Klamotników z 6, na różne okazje. Do dresów, na spacer z dzieckiem i bez dziecka, na duże wyjścia i małe.Mama czasami taki czas, że chcę być taką torebką królowej Elżuni. Następnego dnia chcę jak Bear Grylls spakować plecak i iść na robaki. Najczęściej jednak noszę przypaśnik !!Czasami mi sadło zakrywa albo robi za pasek, czy ekstrawagancką biżu, ale w tym momencie życia jest to dla mnie rozwiązanie idealne. Polecam.
Kobieta zmienną jest!
Komentarze
Prześlij komentarz