Przejdź do głównej zawartości

Jak to jest "siedzieć" na wychowawczym?

Już od jakiegoś czasu chciałam opowiedzieć wam, a raczej podzielić się moimi spostrzeżeniami na temat:


„Jak to jest być mamą 
na wychowawczym
w obcym kraju?”


To ile właściwie siedzę
już w domu?


 4 lata.


Ostatni dzień w pracy byłam 1 sierpnia 2016!
O ciąży dowiedziałam się 2 sierpnia, a 3 poinformowałam o zaistniałym fakcie swojego przełożonego.


Krysia urodziła się w kwietniu 2017 
ciążowe przestało obowiązywać i zaczął się urlop macierzyński, który u mnie trwał rok.



W tym czasie przeprowadziliśmy się do Bawarii. Ogrom zmian dla nas, ale i dla dziecka. Krysia miała 7 miesięcy.

Początki były trudne.

Byliśmy i jesteśmy sami. Znajomych żadnych.
Wsparcia więc żadnego nie mieliśmy.
Musieliśmy ogarnąć rzeczy, o których jak teraz myślę, to się śmieje, ale wtedy powodowały migrenę i strach w oczach.



Wyobraź sobie: masz małe dziecko, różne problemy i obawy z tym związane. A uwierz mi jest ich nie mało.

A do tego dochodzi: nieznajomość zasad, zwyczajów, języka. Obcy ludzie, kraj.



Napotykałam różne problemy.
Od prozaicznych problemów, jak pójście do sklepu czy kupienie biletu, po umówienie spotkania do lekarza dentysty czy choroba Krysi.

Jednym z takich problemów było przetłumaczenie szczepień 
na język niemiecki.
I weż tłumacz!

Bo musicie wiedzieć, że w książeczce zdrowia nazwy szczepień wpisane były odręcznie. 
Lekarz miał nie lada problem, aby je rozszyfrować. 
W Niemczech info o szczepieniu jest naklejka z nazwą.

Większe zakupy, większe? Każde!!

Wizyty u lekarza, odbieranie poczty, były dla mnie jak wyprawa na księżyc.


Photo by Liana Mikah on Unsplash

Początkowo towarzyszył mi mąż. 
A to z kolei wiązało się z braniem dnia urlopu albo odkładania wszystkiego na weekend.


Całkowicie przerażała mnie myśl:


Co ja zrobię, jak będę musiała któregoś dnia załatwić coś sama, bez Łukasza?

Jak sobie dam radę samą?

Co mam zrobić w razie wypadku i zagrożenia?

I wtedy życie zweryfikowało moje obawy.
Łukasz musiał wyjechać na delegację do Polski na parę dni. Pierwsza moja myśl - panika!
Co ja zrobię sama? 


Dałam radę!

Zawsze byłam samodzielna i odważna,  pyskata i wygadana. Z każdym potrafiłam zagadać. Dusza towarzystwa, która zawsze ma coś do powiedzenia.
Teraz?  Proszę, mówię: "dzień dobry", "tak"
 i "nie" jak tresowana papuga.

Powtarzałam:


“, gdyby to był anglojęzyczny kraj…”


A dupa! Życie zweryfikowało, że i po angielsku nie umiem, zacinam się i wstydzę gęby otworzyć. A moim ulubionym i idealnie wyuczonym zdaniem było:


Ich verstehe nicht!


Ludzie, sąsiedzi, właściciel owszem mili, zagadywali, pytali o dziecko. Ja, 
wychodziłam na gbura, przynajmniej mi się tak wydawało, bo odpowiadałam tylko uśmiechem albo udawałam, że to mnie nie dotyczy.

A z każdą sprawą nawet tą najdrobniejszą, landlord zwracał się do Łukasza, bo ze mną kontaktu jako takiego nie było.


Unikałam go jak ognia, z obawy przed kompromitacją.

Jakież było jego zdziwienie, gdy w końcu otworzyłam paszcze i się okazało, że całkiem dobrze mówię po ang.


Zajęło mi to kilka miesięcy.


Photo by Benjamin Manley on Unsplash


W głowie ciągle wertowałam te strony z tytułami szuflad:

Kobieto co, się z tobą dzieje?!
Weź się w garść!

Dasz radę!


W rzeczywistości byłam galaretą z zimnych nóżek!


I nie zapomnę tego uczucia, gdy w końcu dotarły do mnie słowa moich sióstr, które od lat mieszkały w obcych landach:


Za granicą człowiek się zmienia.
Wyjedziesz, to ludzie się zmienią.

Jest inaczej.

Zobaczysz, zatęsknisz.


Ja zatęsknię? To za mną niech tęsknią!

No i nie przewidziałabym nigdy tego, że tak bardzo będzie mi brakować wiadomości, telefonów, rozmów.

Nie wiedziałam, że tak bardzo zaboli brak odpowiedzi, tłumaczenia brakiem czasu.

Nauczyłam się regułki dzwoniąc do każdego. Kilku słów, które jak się szybko okazało przejęła odemnie Krysia, bawiąc się w „telefon”:
Cześć, masz czas?



Nie żadne: - Hej! Co słychać?!


Po roku macierzyńskiego zaczął się mój urlop wychowawczy, który trwa do dziś.

Ja przez cały ten czas czułam się oceniania. 

Tak jakby nagle ludzie zdobyli prawo do rozliczania mnie za to, co ja robię i nie robię, bo przecież siedzę w domu z dzieckiem!


Siedzę!
Ja wiem, że mam dobrze. Mogę pozwolić sobie na „to siedzenie".


Tylko że to boli. To zmienia.
Ty patrzysz na te zdjęcia idealnych mam

z dwumiesięcznym dzieckiem na rękach, które mają idealną figury, które pracują lub prowadzą własny biznes. Mają życie!


A ty dalej klucha w przepoconym i obrzyganym T-shircie, z tłustymi włosami, a na obiad serwujesz 2 dzień spaghetti. A do tego jesteś na utrzymaniu męża.
Zaczynasz zazdrościć innym spotkań na kawie, plotek, spendów rodzinnych.
A zazdrość zamienia się w złość i żal.

Po co mi to było?


No to co ty robisz cały dzień?

Zaczęłam więc starać się na siłę, aby przekonać innych i siebie, że mój czas będzie bardziej produktywny. 

Nie będę zwykłą kurą domową!

A tak naprawdę, to zatraciłam się w tym kurniku.
Robiłam dwa obiady: jeden Krysi a drugi nam, bo mam w chuj czasu, to przecież słoiczków nie będę kupować.
Wstawałam nie po to - jak teraz - aby się napić spokojnie kawy - ale po to, by przygotować śniadanie, zrobić pranie, umyć podłogi

Po to, aby później bez reszty oddać się Krysi.

O 10 spacer. Drzemka, Czytanka. Ćwiczenia, obiad w międzyczasie.

Robot!

Szukałam pracy, jakiejkolwiek.
Ale jakiej? Nielegalnie, bez ubezpieczenia?
Bez języka. Odpowiedziałam na kilka ogłoszeń. Nic. Nie chcieli z angielskim.
A co z Krysią?


Pewnego dnia kabel zasilający się przepalił na amen!
Dość, kurwa, dość!

Chciałam być silna! 
Przecież całe życie jestem, tylko teraz muszę uruchomić jakoś tę zapadkę w głowie:
Nie użalaj się nad sobą, 
tylko się weź do pracy!


Zaczęłam więc pracować nad sobą.

Przestałam narzekać. Szukałam kontaktu z innymi polakami.

Niestety, po dziś dzień nie utrzymujemy z nikim kontaktu. To historia ma zupełnie inną parę balerinek.




Szukałam sobie zajęć. Robiłam plany tygodniowe. Rozpiski „to do” na ten tydzień.
Zaczęłam się doszkalać, czytać więcej, szlifować angielski i uczyć się niemieckiego.

Zaczęłam biegać i dbać o swoją dietę.




Wertowałam internety w poszukiwaniu nowych przepisów. Później je modyfikowałam pod nasze warunki.



A Krysię zapisaliśmy do żłobka - proszę uwierz mi, że to była trudna decyzja.


Oddać dziecko, które nigdy nie było z obcymi. Zna tylko nas, nie ma kontaktu z innymi dziećmi i w końcu nie zna języka. Teraz tej decyzji nie żałuję. Wtedy, byłam w ogromnym stresie i o krok od rezygnacji. 
Ja, jak to ja, nie dawałam tego po sobie poznać.
Pomyślałam, znajdę pracę, wejdę między ludzi, będę niezależna finansowo, same plusy.

Ale

Krysia została przyjęta do żłobka tylko na 5 godzin dziennie. Znowu życie zweryfikowało plany.

Znacie powiedzenie?

Prawdziwych przyjaciół poznaje się wtedy, 
gdy jest się szczęśliwym.


Jakie to było wtedy kurewsko prawdziwe.


Nagle to, że daje radę, jestem szczęśliwa, mogę wszystko zaczęło ludzi kłuć w oko.

Po części jest to wytłumaczeniem braku kontaktów z polakami.


Więc znowu się wycofałam. Na krótko.

Wtedy to była dla mnie odważna decyzja - obnażyć się - pisać do was, O   N A S  -  założyć bloga.


Teraz jesteście częścią mojego życia, ale tak normalnie, bez żadnych pitu-pitu.
Wstawałam zaraz jak Łukasz wychodził do pracy czyli około 5 rano. Kładłam się spać późno, czasami o 1,2.


I znowu polka-demolka.


Zmęczenie dawało się we znaki całej rodzinie. 
A ja perfekcyjna-choleryczka, wszystko musiałam mieć idealnie!
Tak się nie da!- i to też kolejna rzecz, której się nauczyłam, a raczej musiałam zaakceptować.

I kolejna szkoła życia.

Wiecie, człowiekowi, który pół życia, a właściwie to całe, musiał komuś coś udowadniać, trudno było zrozumieć, że nie jestem aż taka zajebista jak mnie się wydawało.

Byłam przekonana, że zawojuję świat.
Wstrząsnę tą gruszą, aż spadną z niej śliwki.


A tu nic.

Krytyka, a co gorsze brak reakcji na mój, 
w moim pojęciu zajebisty kontent.


A za błędy, brak profesjonalności.

Za wyrażanie własnego zdania.

Zarzucanie nieszczerości.




I powoli, bardzo wolno i cicho zaczęły spadać te śliwki.

I ten choleryk, to wewnętrzne ego musiało ustąpić miejsca pokorze.

Teraz rozumiem, że ja kompletnie nie byłam do tego przygotowana. Jeżeli w ogóle można się na to było przygotować.

Jak bardzo zabrzmi to ckliwie, to nie ważne, 

ale ogromnym wsparciem był Łukasz. Ja na jego miejscu sama bym siebie zostawiła.



Byłam tak pochłonięta tworzeniem 
bloga, że reszta była dla mnie tapetą.


Nie zaniedbywałam żadnego aspektu życia domowego.

 Obiad był. Pranie też. Dziecko przebrane.


Nie było mnie - człowieka!

W takim sensie, że każdą wolną chwilę spędzałam nad swoją wizją mojego 
miejsca w necie. 
Łukasz wracał z pracy przechwycał obowiązki ojca, a ja zamykałam się w swoim cybernetycznym świecie. Znowu się zatraciłam 
w udowadnianiu, że jestem fajna?!
Okropnie się teraz czuję pisząc wam o tym, przypominając sobie ten czas.



I co?


I kolejny raz coś we mnie pękło!


Coś, co sprawiło, że przestałam gonić a zaczęłam być!




I mój blog też się wtedy zmienił.

Przestałam pisać teksty natchnione. Przestałam udowadniać swoja wartość górnolotnymi słowami.

I nie mam tu na myśli tego, że wcześniej byłam fałszywa i nie pokazywałam swojego świata, ale to, że w końcu chciałam wam go pokazać

Przestałam się wstydzić sytuacji, w jakiej jestem.

Zaczęłam nagrywać filmy i w końcu zaakceptowałam swój wygląd w internecie.

Szparę między zębami i krzywy zgryz leczony od 5 lat, to, że pluję do mikrofonu, gubię myśli i mówię nie gramatycznie.



Teraz nie boję się zagadać.
Mam koleżanki mamy żłobkowe, które bardzo ucieszyła fakt, że jeszcze tu zostajemy. 
Chyba mnie lubią?
Nie boję się dzwonić, umawiać wizyt, 
chodzić do urzędu i na spotkania.

Robię takie błędy językowe, że sama się z
siebie śmieję, ale wiesz co? Nie przejmuję się!

W życiu nie chodzi o perfekcję.

Nawet mój mąż, rodzina, przyjaciółki są pod wrażeniem tego jak ogarniam!!

Ja też!!

I w końcu mam kontakt ze światem, z wami czytaczami.


A dzięki blogowi poznałam jedną z najwspanialszych osób w moim życiu, 
którą śmiało mogę nazwać przyjacielem! 


Do wszystkiego można się przyzwyczaić, 
ale zawsze będę to powtarzała, że 
"za granica" nie jest dla każdego!


Dużo czasu zajęło mi to, aby na nowo odnaleźć się w tej rzeczywistości. 

A mam łatkę tej, co się nigdy nie poddaje
i pozytywnej osoby.

To tak, jak każdy z nas, mamy łatki, które często są dalekie od tego, co mamy w sercu.




Mam nadzieję, że ten tekst ci się podobał? Pisany od serca, od mamy dla mamy.

A jeśli się podobało, to podaj go dalej!
Dla przyjaciółki, znajomej.


Miłego dnia! Dbajcie o siebie!

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Kleszcze fakty i mity

Na temat kleszczy powstało tyle mitów, że rynce opadają.  Dziś rozprawię się z nimi. Jak się zachowuje kleszcz? Czy rzeczywiście jest tak groźny, jak go malują?  Czy da się go oszukać?  Jak nie dać się ukąsić? Jak i czym go usunąć? Czy ultradźwięki odstraszają pajęczaka?   Photo by  Jonas Weckschmied  on  Unsplash Ugryzł Cię kiedyś kleszcz?   Z dużym prawdopodobieństwem większość z Was mówi właśnie: - No kurde taaaak!! (lub zamiast kurde mniej subtelne słowo też na k). Co się zadziało, że on postanowił właśnie ciebie uraczyć swą obecnością? Co robił te dwie godziny wcześniej?  Może siedział na drzewie i przez lornetki wypatrywał swojej ofiary?  Jak żył? Po co Ci wiedza biologiczna na temat kleszczy?   Aby bardziej poznać naturę kleszcza. Jeśli oswoisz się z tym, co Cię przeraża staje się to mniej okropne. Przynajmniej ja tak mam.  Nie dajmy się zwariować!! Co to jest kleszcz? Kleszcz to pajęczak, który ma około 900 opisanych g

Historia pewnej miłości czyli on był matematykiem a ona była nieobliczalna.

Poznali się w zimowy wieczór,  na domówce u niego w  domu.  Dokładnie był to ostatni dzień starego roku.  On parę tygodni wcześniej zakończył długi związek, ona była w trakcie rozwodu.  Coś zaiskrzyło ale obydwoje wiedzieli, że to nie ma sensu. Obiecał, że zadzwoni. Ona znając męski system namierzania, machnęła ręką i przewróciła oczami na jego propozycję. Który by chciał świeżo upieczoną rozwódkę, pomyślała... Zadzwonił. ......... Spotkali się drugi raz w jej urodziny 10 stycznia. Ot luźne spotkanie. Ona do spódnicy założyła długie kozaczki, on nową koszulę. Ona wyjaśniła, że to nie jej styl, i że spódnica jest wynikiem braku czystych spodni. On, że koszule pożyczył od brata. Od razu złapali wspólny front. Odprowadził ją pod dom i chciał pocałować ale nie było sposobności. Pisali ze sobą całą noc. Ona następnego dnia nie zdała kolokwium. Odtąd spędzali ze sobą każdy wolny weekend. ........... Nadeszły Walentynki. Obiecali sobie, że nie będzie prezentów,

Woreczki sensoryczne dla malucha. Integracja sensoryczna w domu.

Dzisiaj propozycja dla maluchów! Ale i trzylatek będzie sie świetnie bawił! Woreczki sensoryczne, które zrobicie z rzeczy dostępnych w każdym domu. Co to jest integracja sensoryczna i po co ją wspomagać? To tak najprościej mówiąc, przetwarzanie przez nasz mózg informacji i bodźcców, które do niego docierają i reagowanie na nie w odpowiedni sposób. Zintegrowanie tych informacji, jest podstawą rozwoju i działania wszystkich wyższych zmysłów i umiejętności np. wzroku, słuchu, mowy, umiejętności chodzenia oraz zdolności wykonywania precyzyjnych czynności, jak malowanie czy pisanie. Pokaże Wam, jak domowym sposobem można wykonać zabawki wspomagające rozwój. Zabawki, które pobudzają zmysły! Zapraszam! Czego potrzebujesz? worki strunowe,  taśma, nożyczki, woda, olej, kisiel a nawet budyń, galaretka lub żelatyna, cekiny, dżety, pompony, brokat, farby, bibuła, kolorowe karte czki, folia, mogą to być nawet liście, zielony groszek, kukurydza, kolorowe przyprawy